Dzieci zwykle dzielą się na te spokojne, ułożone, grzecznie bawiące się oraz żywiołowe, ciekawe świata, wszędzie włażące i wszystko muszące zobaczyć. Moje dziecko zdecydowanie należy do tej drugiej grupy.
O tej pierwszej słyszałam nie raz, widziałam nawet i oczy przecierałam ze zdumienia, zastanawiając się czy oby napewno z tymi dziećmi jest wszystko okej. Serio. Bo odkąd moje dziecko zaczęło się poruszać i cokolwiek kumać, mój spokojny świat zniknął, runął, zapadł się i nie ma go. Skończył się czas jedzenia posiłków siedząc na czterech literach, skończył się czas siedzenia w ogóle. Rozpoczęła zaś nigdy niekończąca się gonitwa dziecia po wszelkich zakamarkach mieszkania, o których jeszcze nie miałam pojęcia, mimo że znam swoje cztery kąty od stanu deweloperskiego. U nas nie ma dni powtarzalnych, bo temperament Miko sprawia, że ciężko mówić o rutynie. Życie wzbogaciło mnie dodatkową umiejętność posiadania oczu nawet w dupie, bo czujność to podstawa, a wystarczy, że tylko się obrócę, to mogę być pewna nagłego zwrotu akcji. W skrócie, pojęcie nudy absolutnie nie istnieje. Tęsknimy za nudą tak, jak się tęskni za seksem na emeryturze.
Moje dziecko coraz więcej mówi, a więc i rozumie, dlatego przekuwam ten fakt na swoją przewagę. Rozmawiam z nim, tłumaczę ile mogę niczym zdarta płyta, traktuję jako partnera do rozmowy. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Staram się nie krzyczeć, choć jestem tylko człowiekiem i czasem zdarzy mi się podnieść lekko głos. Nie chcę mojego dziecka straszyć, bo wówczas nie jest to wychowywanie ale terror, który może znacznie wpłynąć na niego w przyszłości. Nie potrzebuję problemów wychowawczych, bo innych i tak będę miała pewnie w nadmiarze.
Niedawno odbierając synka ze żłobka usłyszałam od pani opiekunki, że moje dziecko jest niegrzeczne, bo nie jest posłuszne oraz że mimo tego, że owa pani dopiero wróciła tego dnia z urlopu, to potrzebuje kolejnego właśnie przez moje dziecko. Cała ta opowiastka była jedynie oprawą faktu, że odebrałam synka z rozciętą powieką do samego oka, w konsekwencji czego wymagana była interwencja chirurgiczna. Szczerze powiedziawszy, ta sytuacja absolutnie mną wstrząsnęła. Do takiej sytuacji nigdy nie powinno dojść.
Nie, nie chodzi mi wyłącznie o kwestie wypadku, bo takie rzeczy mogą się zdarzyć, ale o fakt zwalania winy na moje dziecko. Tak jest najłatwiej, gdy się nawali i nie dopilnuje – powiedzieć, że dziecko jest niegrzeczne i się nie słucha. Wtedy po problemie, opiekunka umywa ręce, wszystko jest winą niesfornego malucha. Ale tak jak w domu moim obowiązkiem jest zadbanie o bezpieczeństwo dziecka, nieustanne powtarzanie i tłumaczenie zasad, by zrozumiało i zapamiętało i reagowanie na wszelkie sytuacje zagrażające, tak w żłobku leży to w kompetencjach opiekunki. Wymówki pod tytułem “dziecko się nie słucha, jest niegrzeczne” i “przez nie potrzebuje znów urlopu” pokazują jedynie, że problemem nie jest maluch, ale brak podejścia u opiekunki. Pracując jako opiekun/pedagog w żłobku, trzeba się liczyć z tym, że dzieci są różne i tak mogą być one spokojne lub bardzo żywiołowe i wymagające znacznie większej atencji niż pozostałe.
Nie wiedzieć czemu utarło się, że niegrzeczne dziecko to takie, które nie jest posłuszne. My dorośli kochamy mieć poczucie kontroli nad własnym życiem, w tym i nad naszymi dziećmi. Chcemy, aby zawsze były spokojne, żeby bez odstawiania cyrków zjadały wszystkie posiłki, nie wybrzydzały, nie bałaganiły, zawsze bez protestów się słuchały, grzecznie chodziły spać, nie krzyczały i nie próbowały niczego wymuszać. Tak byłoby w świecie idealnym dla nas. Wszystko jak w zegarku, żadnych odchyleń od wytyczonej normy.
Rzeczywistość tak nie wygląda. Chlebem powszednim jest wybrzydzanie podczas posiłków lub całkowita odmowa zjedzenia, tajfun przechodzący pięćdziesiąt razy dziennie przez całe mieszkanie rozrzucający i zabawki wszędzie, gdzie tylko się da, krzyki, wrzaski, próby przekonania płaczem o potrzebie nowej zabawki, brak reakcji na hasło NIE WOLNO. Jestem mamą dwulatka i głośno mówię: takie zachowania są normalne. Serio.
Już dawno temu odeszłam od mechanicznego i siłowego usypiania Miko, bo absolutnie mija się to z celem. Pisałam o tym TUTAJ. Kładę go spać wówczas gdy widzę, że zaczyna robić się zmęczony. Zdecydowanym plusem tego rozwiązania jest fakt, że dzięki temu wystarczy, że zaprowadzę go do łóżeczka i powiem Idziemy spać!, a sam się kładzie i idzie spać bez żadnych szopek, kursów po zabawki, płaczów, jęków itd. Te wszystkie rzeczy wcześniej miały miejsce, ale było to wówczas gdy próbowaliśmy go kłaść o ustalonej porze, nie patrząc czy jest już zmęczony czy nie.
Potrafisz zasnąć, gdy nie jesteś zmęczona? Teraz pewnie powiesz, że pnie stanowi to problemu o żadnej porze, ale jesteś mamą, a my nie marnujemy ani jednej minuty snu, gdy tylko są one na wyciągnięcie ręki. Ale czy zanim pojawiły się w Twoim życiu dzieci, potrafiłaś położyć się i pójść spać na hura? Ja za chiny nie. Żeby to było możliwe naprawdę muszę czuć mega zmęczenie. I rozumiem, gdy moje dziecko nie ma jeszcze ochoty na sen. Większą mękę wszyscy przeżywamy, gdy słyszymy całą gamę jęków zapowiadającą operę płaczu sprzeciwu, niż gdy pobiega jeszcze 15 czy 20 minut dłużej.
Ostatnio usłyszałam żal od pewnej mamy, że jej niespełna dwuletnia córeczka jest niegrzeczna, bo nie zjada ładnie posiłków, tylko połowę wyrzuca za talerz lub na podłogę, a jedzenie zajmuje jej zawsze ponad pół godziny. To nie jest nic niezwykłego, serio. Moje dziecko ZAWSZE je minimum 30 minut, chyba że to ciacho albo banan – te rzeczy znikają dosłownie w trzy sekundy. Pozostałe posiłki pochłaniają całą masę czasu, bo najpierw jest oglądanie, wąchanie, dopiero potem próby jedzenia i odmówienie części lub całego posiłku. Czasami zje wszystko, a czasami tylko niewielką cześć. Zdarza się też, że odmówi zjedzenia dania, które dotychczas uwielbiał. Dla mnie to też jest ok. Ma prawo mieć swoje preferencje, może coś lubić lub nie, może jednego dnia zjeść cały talerz klusek, a następnego nie mieć w ogóle na nie ochoty. To normalne. Nie masz tak? Przecież każdy człowiek ma swoje smaki i preferencje, ma lepsze i gorsze dni i ochotę na coś konkretnego lub absolutny jej brak. Można mieć dni wilczego apetytu i takie, kiedy w ogóle nie chce się jeść. Ja tak miewam, więc dlaczego moje dziecko tak ma nie mieć. Czym ono się różni ode mnie, żeby zawsze i bez względu na wszystko zjadać każdy posiłek bez mrugnięcia okiem, niezależnie czy mu smakuje czy nie?
Rozrzuca jedzenie z talerza? No cóż, taki wiek, to normalne. Ale nie ma się czym martwić. Za parę lat już nie będzie tak robić, nikt z nas raczej tak nie robi. Można tłumaczyć, że to nie ładnie, stale i na okrągło, tyle ile masz cierpliwości, a musimy jej mieć w nadmiarze, bo takie właśnie jest rodzicielstwo. Celowo nie mówię o macierzyństwie, bo bycie cierpliwym tyczy się obojga rodziców.
Moje dziecko jest grzeczne. Nie bije innych dzieci, nie manifestuje złości. Jest po prostu bardziej żywe i dynamiczne niż inne dzieci. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, bo jest ciekawy świata, ale to znak tego wieku. Marudzi, gdy czegoś chce lub nie chce, ale to nie oznacza, że jest niegrzeczny. Jak każdy maluch w jego wieku, nie umie jeszcze radzić sobie ze swoimi emocjami i artykułuje swoje pragnienia oraz potrzeby w sposób, jaki potrafi.
Nie oznacza to oczywiście, że daję się terroryzować i pozwalam na wszystko. Nie, broń boże. Pozwalam pójść później spać czy zostawić marchewkę, gdy nie ma na nią ochoty. Ale nie zawsze kupuję to, co by chciał, nie odpuszczam, gdy jest zimno, a nie chce założyć bluzy lub nie ulegam, gdy domaga się coli, którą pijemy. Wytyczam granice i tłumaczę, co czasami muszę przypłacić chwilową histerią. Ale za każdym razem jest krótsza, a to już bardzo dużo.
Oczywiście powyższe rzeczy dotyczą dziecka rocznego, dwulatka, trzylatka. Cztero czy pięciolatek już znacznie więcej rozumie, a nie respektowanie przez niego zasad często nie jest już kwestią przypadku. Jednak swoje zdanie ma i powinno się je szanować, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy.
Czy bezgraniczne posłuszeństwo jest wyznacznikiem bycia przez dziecko grzecznym? A jeśli mamy tak przyjąć, to czemu mówimy o wychowywaniu dzieci, a nie o ich tresurze? Po co w takim razie mieć dzieci, jeśli oczekuje się od nich chodzenia jak w zegarku, ciszy i spokoju?
Zamiast marudzenia trzeba zrozumieć i zaakceptować fakt, że dziecko jest takim samym człowiekiem z własnym zdaniem jak my dorośli i ma prawo nie mieć na coś ochoty lub czegoś pragnąć. Tak, nawet jak ma dwa lata lub mniej.
4 COMMENTS
Nowa w wielkim mieście
7 lat ago
Moja też taka żywiołowa! Ale nie ma co narzekać, lepsze to niż gdyby miała siedzieć przed telewizorem cały dzień, a tak to goni wszędzie ciekawa świata 🙂 A że czasem czegoś nie chce zjeść czy pomarudzi trochę – to masz rację – taki maluch to też człowiek i swoje humory może mieć tak jak my 🙂
Gaba - Turlu Tutu
7 lat ago
Masz absolutnie rację. Niestety dzieci ruchliwe często są wrzucane do szufladki – “niegrzeczne”. A przecież moja córeczka, która uwielbia się wspinać i nie siedzi nigdy w jednym miejscu, zawsze używa słów: “proszę” , “dziękuję” i potrafi przepraszać jak nikt inny. Myślę, że moje podejście do wychowywania dwulatka jest zbieżne z Twoim. A prawda jest taka, że za dwa, trzy lata nasze dzieci będą jadły szybciej, nie będą kombinować jak tu nie ubrać bluzy, albo iść w sandałach na śnieg, a pojawią się inne problemy wychowawcze. I nagle okaże się, że nasze dzieci są wyjątkowo grzeczne, błyskotliwe, chętne do pomocy, samodzielne i dobrze wychowane, w duchu zdrowych zasad:)