Rozszerzanie diety po raz drugi to moja osobista zmora. Ze starszakiem poszło dosyć gładko, a epizody braku apetytu były stanem przejściowym. Mik rwał się do jedzenia i szeroko otwierał paszczę na widok łyżeczki, a BLW choć późno, poszło jak z płatka. Jadł wszystko, co zjeść się dało. Z młodszą osiwiałam już kilka razy. Było kilka tymczasowych pewniaków, ale mono dieta nie jest najzdrowsza dla rosnącego małego człowieka.
Czego ja nie robiłam, żeby zjadła. Niestety to wszystko wywoływało obustronnie niepotrzebny stres. I mój i jej. Im bardziej ja chciałam, tym bardziej narastał opór.
Czasami zgodziła się zjeść łyżeczkę, czasami pięć. Ale większościowo zjedzone posiłki w całym tygodniu mogłam liczyć na palcach jednej ręki. I zawsze, ale to zawsze stanowiły je owoce. Nie miało wpływu to, że rozszerzanie diety rozpoczęłam od warzyw. Dlatego jestem przekonana, że to od czego zaczynasz nie ma znaczenia. Znaczenie mają preferencje dziecka.
Konsystencja ma znaczenie. Zwłaszcza przy BLW
Rozszerzanie diety rozpoczęłam z rozpisanym planem wprowadzenia produktów w postacie papek. Zupy przecierane szybko przestały ją interesować, a na inne konsystencje nie była gotowa. Oczywiście po szóstym miesiącu robiłam podejścia pod BLW. Jednak bardzo długo Isia się dławiła. I choć wiedziałam, że przy BLW tak być może, bo dziecko musi się nauczyć, to ja sama nie byłam przekonana.
Po pierwsze dlatego, że ona również bardzo długo nie akceptowała grudek. Przerobiłam wizyty naszej CDL, konsultacje z dietetykiem i neurologopedą. Choć każda pomocna, to żadna nie rozwiązała problemu w 100 procentach.
Okazało się, że I. musiała po prostu nabrać gotowości. Bo to, że dziecko siedzi, wcale nie musi oznaczać, że jest gotowe. Jeśli często się krztusi i dławi, nie ma sensu uparcie zachęcać. Czasem wystarczy dać dziecku czas i ponowić próbę za tydzień, dwa lub trzy.
Na chwilę przed skończeniem jedenastu miesięcy ponowiłam próbę. Przygotowałam posiłek i nagle okazało się, że grudki czy kawałki nie są problemem. Radziła sobie z nimi rewelacyjnie, rozdrabniała, bez krztuszenia i bez dławienia się.
No i oczywiście smak.
To on był drugim głównym problemem. Wszystko, co z owoców, wchodziło jak złoto, kasze z owocem również. Problem stanowiły bardziej wytrawne smaki. Próbowałam na różne sposoby, przetarte, rozgniecione widelcem, Wszystko co w konsystencji papki nie szło.
Zrezygnowałam całkowicie z papek, na ich miejsce wszedł domowy delikatny rosół i pomidorowa. Przez dwa miesiące jedliśmy codziennie na zmianę te dwie zupy. Potem stopniowo zaczęłam wprowadzać wszystko co mogła zjeść sama. Ręką, łyżeczką, nieważne jak byle sama. Szybko okazało się, że łatwiej jej zaakceptować to, co może jeść sama i może sama o tym decydować.
Pasta z sosem pomidorowym, bazylią i mozarellą
Trzymaliśmy się przy tym zasad:
Sadzanie dziecka do posiłku przed lub po naszym posiłku, żeby nakarmić nie miało sensu. Iga chciała jeść wtedy kiedy my, z nami. Zdemontowałam więc tackę od krzesełka i przysunęłam je do naszego stołu.
Wszystkie posiłki jemy razem.
Dosłownie Isia jedzenie dostaje na swoim talerzu, ale część rzeczy jest jeszcze na talerzach, w miskach na stole. Zachęcam ją do wskazywania tego na co ma ochotę.
Staram się też, abyśmy wszyscy jedli to samo, a przynajmniej, żeby podobnie wyglądało. Jeśli my jemy, to i ona podejmuje próby – najczęściej jednak w granicach swoich własnych smaków.
Co jemy?
Od początku rozszerzania diety celem samym w sobie było szybkie dojście do momentu, kiedy będę mogła gotować ten sam posiłek dla wszystkich domowników. Na ostre czy surowe jeszcze przyjdzie nam poczekać, ale to nie znaczy, że jemy monotonnie i niesmacznie.
Jedząc wspólne posiłki bacznie obserwowałam po co sięga najchętniej i starałam się, aby kolejne posiłki miały te lubiane elementy. Jeśli to był pomidor, to na obiad była pasta z sosem pomidorowym, a na kolacje serek z pomidorem. Nie oznacza to oczywiście, że zjadała każdą z tych rzeczy, ale zdecydowanie łatwiej jest planować posiłki z szansą ich spożycia opierając się na punktach zaczepienia.
Placki cynamonowe z bananem
Choć obecnie I. miewa różne fazy jedzeniowe, to i tak staram się mocno urozmaicać menu. Śniadania to placki, naleśniki, omlet, owoce z jogurtem i kasze. Śniadanie nie zawsze jest zjedzone, ale taka uroda mojego dziecka. Cieszymy się ze wszystkich podejmowanych prób.
Jogurt kokosowy z kruszonymi biszkoptami i musem mango
Obiady są pyszne dzięki wariacjom na temat pieczonych ryb, klopsików, pieczonych warzyw w formie frytek, warzyw gotowanych na parze, makaronów, klusek leniwych, zapiekanek czy pieczonych wegańskich burgerów z botwiny. No i oczywiście rosół, który od początku jest największą miłością.
Kolacje to zawsze te warzywa w dużych ilościach – przeważnie soczyste ogórki i słodkie pomidory, i to co dzieci kochają najmocniej – buła 🙂
Naleśniki z mięsem i cukinią
Wejście do świata samodzielnego jedzenia, to pozwolenie dziecku na zabawę zawartością talerza, ugniatanie, rozcieranie.
Zabawa naczyniami również. Podnoszenie, przesuwanie, uderzanie o stół.
Z racji, że Isia jednak je z nami przy stole, bardzo zależało mi, aby w zabawie nie zrobiła dziur w blacie (dzieci potrafią!), ale też, żeby naczynia z których korzysta stały stabilnie i było odporne na niezliczoną ilość upadków. Bałagan jest wpisany w naukę jedzenia metodą BLW.
Jedynym sensownym rozwiązaniem przy BLW były silikonowe naczynia.
Jako mama alergików świadomie wybieram naczynia właśnie z tego tworzywa. Są one bezpieczne, hipoalergiczne. Przede wszystkim pewniakiem była dla nas mata EZPZ, nieco większa towarzyszyła rozszerzaniu diety Mika. I kiedy tylko chciałam przekazać ją młodszej, oczywiście nie było szans, bo wkroczyła zazdrość starszaka. Obecnie oboje jedzą z EZPZ, Iga z mniejszej MiniMat. Do tego dobrałam jeszcze kubeczek do nauki picia i łyżeczki, które świetnie mieszczą się w malutkich rączkach.
Jako drugi komplet naczyń wybrałam talerzyk myszkę i szarą miseczkę Lassig Little Chums. Mają przyssawki, dzięki którym w łatwy sposób można je przymocować do stołu. Oczywiście nie jest to siła super kleju i bardzo uparty niemowlak prędzej czy później znajdzie sposób by odczepić talerz od blatu, niemniej jednak przyssawka zapobiega przesuwaniu się naczynia w czasie posiłku, przez co nie ma ryzyka, że miska zostanie przewrócona w trakcie nabierania kaszy czy jogurtu.
Na koniec pozostawiam ściągawkę na pytanie co, skąd i gdzie 🙂
p.s. wszystkie te cuda użytkujemy od kilku miesięcy, nie blakną ani nie farbują, nie odkształcają się, cały czas pozostają jak nówki sztuki.
Talerzyk EZPZ Minimat do kupienia tutaj
Łyżeczki EZPZ do kupienia tutajKubeczek EZPZ do kupienia tutaj
Śliniaki Lassig (ten z rękawkami i ten z łabędziami) do kupienia tutaj
Naczynia Lassig Little Chums do kupienia tutaj
Bidon tritanowy Beaba do kupienia tutaj
Zostaw komentarz!